niedziela, 17 listopada 2013

Tryptyk na użytek własny


poiesis

pasterzowanie 
samotności

philosophia

myśl odnajdująca 
życie nieobecne

religio

Bóg 
pomimo


***


Zostań,

niech jeszcze nie zmierzcha.


Iwan Karamazow budzi się w środku nocy przerażony odgłosami trzasków


„I jeżeli cierpienia dzieci mają dopełnić sumy cierpień,  która jest niezbędna do kupienia prawdy (…),  z najwyższym szacunkiem zwracam Mu bilet”


To nie Sąd, 
Iwanie, 

to łza małego Griszki
po tamtej stronie snu,

krusząca 
fundament



Czytając „Pomiędzy” T. Dąbrowskiego


Muszka, mniejsza od łepka szpilki, 
cieńsza niż żyłka powietrza - jasnozielona rzęsa 
z oka słońca - przechodzi 
ze źdźbła na źdźbło, jakby zbierała wiatr 
do niewidzialnych koszyczków

(a może spija światło, skroplone 
na pochylonych pod ciężarem końcach?),

aż w końcu odlatuje 
z dłoni 


Smutek Miriam


Cała we łzach, jak płacząca szyba, 
za którą gasną skowronki. 



piątek, 15 listopada 2013

Deszcze


Mówiłaś: Co nas nie zabije, 
to nas okaleczy

wyciszając głos, jakbyś wiedziała, że wielkich prawd 
nie wypowiada się donośnym tonem

Spoglądałaś wtedy w okno 
lub zawieszałaś spojrzenie, które, zatrzymując się na kubku, 
docierało niewidzialnym korytarzem do tobie tylko znanych miejsc 
i obrazów, daleko stąd

Potem wracałaś, 
ale tamta dal odciskała małą bliznę na źrenicy, 
jakby już zawsze wpadające światło miało zostawiać 
po jej drugiej stronie cień

Co nas nie zabije, to nas okaleczy

mówiła drżąca na gałązce rzęsy, 
jak sopel światła, w którym osadziły się warstwy losu, 
łza, 
jak skrócona biografia 

Milczały wtedy ściany kuchni 
i kubek, pamiętający gniazdo twoich dłoni, 
wsłuchane teraz w drogi łez 

jakby śpiewały deszcze


Racja dostateczna


Co gwiazdy porusza 
i słońce;

Która mówi: Kocham cię, 
Szoszełe. Nie umrzesz. Dla ciebie sprawię, 
Że będziesz żyła wiecznie*;

Która próbuje z frezji, 
ptaków, zamieszkanych twarzy 
odizolować drżącą ręką 
gen popiołu;

I która, gdy rozprawiają 
nad najważniejszym pytaniem filozofii 
postawionym przez Leibniza, 
dyskretnie uśmiecha się 
zza pleców nicości 



* I.B.Singer, Szosza


Przesłanka


                                                           St. Dłuskiemu


W pociągu, którym jedziemy do Międzygórza 
czytam Jeśli Boga nie ma… Kołakowskiego, 
w której optymistyczne tezy równoważą racje 
przemawiające za nieistnieniem. 
Przerywam czytanie i spoglądam na ciebie, 
siedzącą naprzeciw, która, odrywając wzrok od mijanych pól 
i dróg nieporośniętych ludzkimi sylwetkami, 
przenosisz na mnie spojrzenie, łagodne, 
jakby mech porastał kamień. Uśmiechasz się. 
Uśmiechają się twoje oczy, rozświetlając przedział, 
powoli żegnający się z dniem. Są duże, 
jakby wpadający przez nie świat miał wypełnić miejsce 
po dawnym ja, dojrzałym do drugoplanowej roli.

Jest pora zmierzchu. Jeśli nie istnieje Jedno, nie istnieje nic
rzuca na odchodne Platon w stronę Ludwika, 
który zapisując na fiszce siódmą tezę z Traktatu 
odchodzi w głąb wieczoru nie wypowiadając słowa.

Do przedziału wdziera się mrok, który rozpraszają 
wschodzące księżyce twoich oczu, jaśniejące

nie swoim światłem.